W dzień Nowego Roku 1920, późnym wieczorem w klasztorze Sióstr Józefitek we Lwowie przy ul. Kurkowej umarł X. Gorazdowski, kapłan wielkich cnót i pięknych zasad, kapłan, którego kanwa życia nie była szarą, lecz bardzo barwną. Słuszna przeto, aby poświęcić mu parę słów gorącego wspomnienia, a zwłaszcza przeciwstawić jego cnotę miłosierdzia dzisiejszej chorobie chciwości i żądzy posiadania jak najwięcej.
X. Zygmunt Karol (binom.) Gorazdowski urodził się dnia 1 listopada 1845 w Sanoku z ojca Feliksa Prawdzic Gorazdowskiego i z matki Aleksandry Łazowskiej. Ojciec jego wyuczył się introligatorstwa w Wiedniu i wróciwszy do kraju, założył warsztat najpierw w Sanoku, następnie w Przemyślu. Zarówno w Wiedniu, jak i po powrocie do kraju skupiał on koło siebie grono Polaków, budził i podtrzymywał ducha narodowego; był dwa razy posłem do sejmu galicyjskiego w r. 1846. i 48.; był też członkiem Rządu Narodowego w r. 1863. Zygmunt jako niemowlę został prawie cudownie uratowany podczas rzezi w r. 1846,- niańka uciekła z dzieckiem ze dworu i ukryła chłopię pod kołem młyńskiem. Matka śp. Zygmunta była wychowana u książąt Sanguszków, zapewne więc i Zygmunt pierwsze lata dziecięce spędził na wsi w ich dworze. W szóstym roku życia uczęszczać zaczyna Zygmunt do szkoły elementarnej w Przemyślu. Po ukończeniu tejże uczęszcza do niższej szkoły realnej przez jeden rok. Następnie przeszedł do gimnazjum, które ukończył w Przemyślu r. 1864. Jako uczeń VII kl. gimnaz. bierze Zygmunt udział w powstaniu 1863 r., dokąd uciekł z domu rodziców w nocy, nic nikomu nie mówiąc o zamyśle. Po upadku powstania wraca do domu cały i zdrowy i zapisuje się po ukończeniu gimnazjum na wydział prawniczy uniwersytetu lwowskiego. Prawo studjował dwa lata (1864-66). Czując się jednak powołanym do stanu duchownego, przerywa Zygmunt studia prawnicze i w r. 1866 wstępuje w progi seminarjum duchownego we Lwowie. Studja teologiczne odbył w ośmiu półroczach. W r. 1869, ukończywszy je zupełnie, dostał wybuchu krwi poważnie zachorował, więc nie przypuszczono go do święceń kapłańskich. Młody Zygmunt był bardzo wątły, słabe jego dłonie nie mogły utrzymać karabinu w czasie powstania, narażony na głód chłód wycierpiał wiele, przechodząc wraz z tylu innymi istne piekło męczeństwa dla Ojczyzny.
Nic dziwnego, że to wątłe zdrowie zostało jeszcze bardziej nadwerężone i nadszarpnięte. Jeden z żyjących kolegów X. Gorazdowskiego, kapłan + jubilat, powiedział mi, że Zygmunt przy końcu I roku teologii zachorował ciężko na serce, oddany został do szpitala św. Wincentego, a następnie wyjechał do rodziców do Przemyśla, nic, więc dziwnego, że odmówiono mu święceń kapłańskich z powodu jego choroby. Rektorem seminarjum duchownego był wówczas X. Puszet, a po nim X. Łukasz Solecki, późniejszy biskup przemyski. Kleryk Zygmunt, jak przedtem był wzorowym uczniem szkół ludowych i gimnazjalnych, tak też jako student teologii uczył się i zdawał egzamina eminenter. Odznaczał się pobożnością, budującą kolegów i panowaniem nad swoim żywym temperamentem, tak mi go przedstawił wspomniany kolega jubilat w kapłaństwie. Odmówienie święceń kapłańskich było dla Zygmunta ciosem bardzo bolesnym, cierpiał i moralnie i fizycznie, lecz nie tracił ufności w P. Bogu. Gorącą modlitwą utrwala się w powołaniu do stanu duchownego, odzyskuje zdrowie i w dniu św. Jakóba - 25 lipca 1871. otrzymuje w katedrze lwowskiej święcenia kapłańskie z rąk arcybiskupa Franciszka Ksawerego Wierzchlejskiego.
Pierwszą mszę św. odprawił w najbliższą niedzielę 30 lipca 1871. w uroczystość św. Kunegundy w kościele SS. Benedyktynek w Przemyślu. "Od dawna łączyła rodzina X. Gorazdowskiego szczera przyjaźń z naszym klasztorem i z ówczesnym kapelanem naszym i katechetą śp. X. kanonikiem Henrykiem Biegą i to spowodowało go, że odprawił prymicję u nas, jako manduktor w kapie służył X. Biega i on to wygłosił kazanie prymicyjne" - tak mi pisze S. Stanisława Lenkiewiczówna, ksieni PP. Benedyktynek przemyskich, która znała X. Gorazdowskiego jeszcze studentem gimnazjalnym i całą rodzinę.
Pierwszą wikarówką neomysty Gorazdowskiego był Tartaków, gdzie pracował cały rok (1871 -2). Stąd przeniesiono go do Wojniłowa, gdzie pracował przy boku X. proboszcza Józefa Kurza jako wikariusz aż do końca kwietnia 1875; wtedy umarł X. Kurz, po którego śmierci zamianowany został administratorem parafii wojniłowskiej. W październiku od 1875 przeniósł się X. Jan Korczyński, proboszcz z Bukaczowiec, na probostwo w Wojniłowie, a X. Gorazdowskiego przeniesiono na administrację do Bukaczowiec, gdzie pracował do dnia 23 marca 1876, w którym instytucję kanoniczą na probostwo w Bukaczowcach otrzymał X. Hipolit Zaręba. Z Bukaczowiec poszedł X. Gorazdowski na wikarówkę do Gródka Jagiell., skąd po 7 miesiącach przeznaczono go na administratora w Żydaczowie do boku śp. X. proboszcza Aleksandra Hofmanna. Pracował następnie we Lwowie jako wikariusz parafii św. Marcina i Matki Boskiej Śnieżnej a od 24 lipca 1878 w parafii św. Mikołaja. Dok. nast.
(Nr. 19) Dokończenie.
Na posadach poprzednich musiał dużo przenieść; i tak w Tartakowie mieszkał w nieopalonym domku na cmentarzu i tam znowu dostał wybuchu krwi, godzinami całemi leżał bez kropli wody i bez opieki.
Kiedy w roku 1873 wybuchła cholera był X. Gorazdowski wikariuszem w Wojniłowie. Do parafii tej należało wówczas 18 wsi. Objeżdżał te wioski, spiesząc do chorych z ostatnimi Sakramentami; nie bał się zarażenia cholerą, umarłych sam własnemi rękami wkładał do trumny, a kiedy zwracano mu uwagę, by się oszczędzał, odpowiadał: Bóg czuwa nade mną. X. Izydor Ziółkowski, obecny proboszcz w Wojniłowie pisze mi " X. Gorazdowski zostawił bardzo miłe po sobie wspomnienie. Z narażeniem własnego życia podczas epidemii cholery 1874 śpieszył z pomocą i z lekarstwami do chorych; budził ducha religijnego, zakładając Różaniec św. i był opiekunem ubogich; cieszył się ogólną sympatią dla swej niezmordowanej pracy i szlachetnego charakteru".
Myślę, że nie potrzebuję nic dodawać do tej pięknej charakterystyki, skreślonej krótko, jędrnie i treściwie mówiącej nam bardzo wiele o X. Gorazdowskim jako wikariuszu. Lecz i później wcale nie ostygł w swej gorliwości i owszem z zapałem coraz to większym pracował na następnych posadach. Najpłodniejsza jednak była jego działalność na wikarówce w parafii św. Mikołaja we Lwowie. Tu bardzo prędko dowiedzieli się żebracy o miłosierdziu X. Gorazdowskiego, zaczęli ściągać się z całego Lwowa i przedmieść; zalęgali korytarze probostwa. Miłosierny X. Zygmunt każdego żebraka pociesza, obdarz i do ostatniego centa wydaje z kieszeni nic dla siebie nie zostawiając prócz nazwy: "ksiądz dziadów". Baczną uwagę zwrócił na młodzież, uczęszczającą do seminarjum nauczycielskiego; pomny na to, że jakim będzie nauczyciel, taką będzie młodzież, przemyśliwał ciągle nad tem, aby utworzyć internat dla kandydatów stanu nauczycielskiego. Istniał wprawdzie specjalny komitet, zajmujący się studentami, ale nie miał domu własnego. Widział X. Zygmunt, jak ci biedni studenci mieszkali nieraz w najgorszem towarzystwie w wilgotnych suterenach, jak często szli do szkoły bez śniadania. Odważył się na krok bardzo śmiały i wniósł podanie do ówczesnego sejmu galicyjskiego z prośbą o założenie takiego internatu dla uczniów seminarjum. Sejm podanie to odrzucił, oświadczając, że nie posiada na to odpowiednich funduszów. Wtedy X. Gorazdowski jako ubogi wikary lwowski stawia krok jeszcze śmielszy i z własnych funduszów kupuje przy ul. Mochnackiego realność z ogrodem i darowuje tę posiadłość owemu Komitetowi z tem zastrzeżeniem, że rodzice jego mają tam mieszkać do śmierci i zarządzać gospodarstwem. Przy pomocy swojej matki zaopatruje wychowanków w odzież, bieliznę i obuwie. Dziś może ten internat po 34 latach swego istnienia poszczycić się cały szeregiem wychowanków, którzy zajmują nawet wybitne stanowiska w szkolnictwie powszechnym.
W swej pracy filantropijnej nie zamykał się X. Gorazdowski w jednym tyko zakresie, ale obrobiwszy jedno pole, spieszył z pługiem pracy na drugą niwę. Zaspokoiwszy potrzeby internatu, zwraca oczy na biedaków, którzy wydalani ze szpitalów lub z domów rodzinnych, byli ciężarem dla społeczeństwa, lub ginęli po prostu na ulicach bez dachu nad głową. W marcu 1882 powstało we Lwowie Towarzystwo pod wezwaniem Opatrzności, którego prezesową była księżna Jadwiga Sapieżyna, a wiceprezesem i skarbnikiem X. Gorazdowski. Towarzystwo to założyło "Dom Pracy", aby usunąć żebractwo; część żebraków znajdowała tam mieszkanie i utrzymanie, - inni dostawali ciepłą strawę.
Do zarządu tego domu szukał Komitet zakonnic w kraju, lecz żadne Zgromadzenie nie chciało się podjąć tej pracy. Wtedy sprowadzono zakonnice z Francji "Soeurs des pauvres", lecz nie długo tu przebywały. Przekonawszy się, że Dom pracy nie posiada żadnej stałej fundacji i że trzeba codziennie jeździć z wózeczkiem i z osiołkiem po mieście i zbierać jałmużnę w wiktuałach i zużytej odzieży, misji tej przyjąć nie chciały. Wtedy zaproponował śp. X. Gorazdowski, aby sprowadzono trzy Siostry Tercjarki, które jako Siostry zakonne wypędzone zostały z Francji, a osiadły w Tarnopolu. One też objęły zarząd "Domu pracy". Duchową opiekę nad tym domem przyjął na siebie X. Gorazdowski. Liczba Sióstr Tercjarek wzrastała; już w r. 1883 zawarło Towarzystwo Kuchni Ludowej umowę z Siostrami, na mocy której objęły one zarząd tej kuchni, w której aż do czasów przedwojennych, do r. 1914, mógł każdy gość otrzymać dobry choć skromny obiad z chlebem za 10 centów. Ale X. Gorazdowski pragnął, aby Siostry otrzymały obszerniejsze pole do pracy i aby mogły służyć jeszcze intensywniej społeczeństwu; w tym celu postanowił wybudować zakład dla nieuleczalnych i wyzdrowieńców, w którym by Siostry mogły się rządzić same jako w domu macierzystym i nie były wcale zależne od żadnych komitetów. Kupił w tym celu we wrześniu 1884 relaność przy ul. Kurkowej i zainatubolwał ją na to nowe Zgromadzenie. Zamiarem jego było utworzyć nowe zgromadzenie zakonne z tych kilku Sióstr Tercjarek. Uprosił tedy arcybiskupa Wierzchleyskiego, aby pozwolił Siostrom odprawić nowicjat za klauzurą u Sióstr Franciszkanek. Arcybiskup chętnie na to się zgodził. Po skończeniu nowicjatu 5 Sióstr złożyło pierwsze śluby zakonne w kościele Sióstr Franciszkanek. Liczba Sióstr wzrastała, okazała się zatem potrzeba nadania im oprócz reguły św. Franciszka z Asyżu także szczególnych ustaw, odnoszących się do ich nowych obowiązków. Nadawały się do tego najlepiej ustawy zakonne Sióstr Franciszkanek z Calais we Francji, które również zajmują się pielęgnowaniem chorych. Ustawy te okazały się bardzo odpowiednie, a posiadały aprobatę Stolicy Apostolskiej. Siostry nowego zgromadzenia obrały sobie za patrona św. Józefa, Oblubieńca N. Panny Marji i dlatego nazywają się Siostry od św. Józefa czyli "Józefitki". Słusznie zatem postawił X. Dr Ratuszny w swej mowie żałobnej śp. X. Gorazdowskiego w rzędzie założycieli zgromadzeń zakonnych.
Z małych początków, tj. z jednego domku, gdzie znajdowało się sześć łóżek dla chorych, powstał zakład, składający się z czterech kamienic mieszkalnych i wspaniałego ogrodu. Obecnie przebywa w zakładzie 180 chorych i 45 Sióstr (razem z nowicjuszkami). Siostry Józefitki objęły także Zakład Dzieciątka Jezus przy ul. Paulinów gdzie wychowują niemowlęta sierotki, lub podrzutków i dziś mogą się poszczycić trzema tysiącami wychowanków. Z czasem objęły kilka szpitali, ochronek i burs studenckich; już prawie w całej Małopolsce pracują one dla dobra ludzkości.
Teraz zwrócił X. Gorazdowski uwagę na dzieci Niemców zamieszkałych we Lwowie; dzieci te uczęszczały do szkoły "ewangelickiej", gdzie rosły w obojętności dla religji katolickiej i dla narodu polskiego. X. Gorazdowski stara się zaradzić złemu, zakłada własnym kosztem szkołę, sprowadza 5 Braci Szkolnych "Schulbruder" , którzy udzielali nauki w języku polskim i niemieckim. Kupił dla tej szkoły kamienicę, sprawił wszystkie sprzęty i przybory szkolne i przez kilka lat utrzymywał swoim kosztem pięciu Braci Szkolnych. Społeczeństwo nasze we Lwowie i w kraju nie umiało ocenić tej działalności i dodatniego wpływu tej szkoły na młodzież i przysporzyło dzielnemu kapłanowi wiele nieprzyjemności. X. Gorazdowski zniósł cierpliwie wszystkie te razy błądzącej opinji ludzkiej i pracy swojej wcale nie zaniechał.
Wiedząc, że bardzo wiele dobrego zrobić można dla sprawy Kościoła i Ojczyzny pismem perjodycznym, rzuca się X. Gorazdowski i na to pole i zakłada po wielu trudach, kłopotach i przejściach "Gazetę Codzienną", jako pismo czysto katolickie i narodowe. Tem oburzył przeciw sobie prasę przeciwnych obozów, lecz nie zrażał się tem w przeświadczeniu czystości swojej intencji. Ponieważ jednak nie posiadał kwalifikacji potrzebnej wydawcom i redaktorom dzienników więc przedsięwzięcie to nie miało powodzenia.
Dnia 9 listopada 1899 umarł X. Zygmunt Kajetan Odelgiewicz, proboszcz parafii św. Mikołaja, przy którego boku pracował X. Gorazdowski jako wikariusz razem ze śp. X. Władysławem Hićkiewiczem, późniejszym proboszczem parafji św. Antoniego we Lwowie. Wtedy administrację parafji św. Mikołaja powierzono śp. X. Gorazdowskiemu i jako administrator otrzymał od obecnego Najprz. X. Arcypasterza - Metropolity Wilczewskiego prawo używania rokiety i mantoletu. W dekrecie tego odznaczenia czytamy, że X. Gorazdowski pracuje od 30 lat (wikariuszem u św. Mikołaja został w r. 1878) "indefesso studio ac zelo" In quo opere exercendo divino edoctus exemplo adiutoria iunxisti opera misericordiae; pia erexisti asyla pauperum, infirmorum insanabilium; congrgasti religiosas feminas, quibus pia illa insituta moderanda tradidisti. W tych słowach dekretu mamy wyrażoną cała treść płodnej działalności kapłańskiej śp. X. Gorazdowskiego. Expositorium canonicale otrzymał X. Gorazdowski jeszcze za życia swego proboszcza X. Odelgiewicza, który kilkakrotnie zaznaczał publicznie, że wstydzi się sam nosić exspositorium, mając przy boku tak zasłużonego współpracownika w duszpasterstwie. Instytucję na probostwo św. Mikołaja otrzymał po śp. X. Odelgiewiczu, najpierw śp. X. Józef Grabowski, proboszcz w Mikulińcach, kapłan diecezji tarnowskiej, lecz po miesiącu wniósł rezygnację. Parafjanie św. Mikołaja kołatali u Władzy, aby dano to probostwo zasłużonemu X. Gorazdowskiemu, co też uczyniono. X. Gorazdowski otrzymał probostwo par. św. Mikołaja w r. 1902, instalował go X. Zenon Lubomęski, dziekan lwowski, kanonik kapituły, kazanie instalacyjne wygłosił znany i zasłużony śp. X. Edward Podolski, proboszcz parafji św. Marcina we Lwowie. Zostawszy proboszczem, nie pomyślał wcale X. Gorazdowski o urządzeniu sobie mieszkania wspaniałego, pozostał w tym samym pokoiku, w który mieszkał jako administrator, a wszystkie swoje dochody obracał na swoje zakłady i wspieranie ubogich. Objąwszy beneficjum św. Mikołaja, odrestaurował kościół parafialny, bardzo zniszczony i zaniedbany, sprawił nowe witraże, a kosztem magistratu i rządu kamienną nową posadzkę, odnowił trzy boczne ołtarze i nowe sprawił organy. Za wszystkie te zasługi otrzymał nowy dowód uznania: godność szambelana papieskiego, (20. kwietnia r. 1905).
Wśród papierów śp. X. Gorazdowskiego znalazłem wycinek z jakiejś gazety, opisujący pielgrzymkę Polaków w liczbie 300 osób do Rzymu w roku 60 letniego jubileuszu kapłaństwa papieża Leona XIII. Na czele tej pielgrzymki stał X. Gorazdowski i przemówił imieniem jej uczestników w języku łacińskim do papieża, składając mu "vota gratulationes". Wypada nadmienić również, że śp. X. Gorazdowski jest autorem katechizmu, który doczekał się aż ośmiu wydań i z którego uczą się dzieci szczególnie w Ameryce, w szkołach polskich. Żołnierze Polacy, przybyli w czasie obecnej wojny do Polski z Ameryki, opowiadali, że uczyli się religji z tego katechizmu. Wydał też X. Gorazdowski "Naukę pedagogji" i "Rady i przestrogi dla młodzieży żeńskiej i męskiej po opuszczeniu szkoły", lecz niestety ani katechizm, ani te dwa dziełka śp. X. Gorazdowskiego nie są mi znane, bo nie mogłem ich nigdzie dostać
Kanwa życia śp. X. Gorazdowskiego była bardzo barwna, przeróżne kolory złożyły się na nią, nie brakło też i czarnej barwy przeciwności i krzyżów! Niejeden z tych krzyżów sam sobie ukuł: wydawnictwo gazet zgotowało mu różne przykrości i popchnęło go w długi, które ciągle rosły i z których nie mógł się wydobyć. Zarząd parafji św. Mikołaja oddano administratorowi, a X. Gorazdowski zamieszkał jako kapelan u Sióstr Józefitek, których zgromadzenie sam założył. Usunął się z widowni publicznej, pędząc sześć ostatnich lat swego życia wśród swoich córek duchownych, które mogły dobrze przypatrzyć się pobożnemu i umartwionemu życiu swojego założyciela. Życie prywatne jego było budujące: nie pił, żadnych dozwolonych przyjemności nie używał, wakacyj nie miewał żadnych, kilka razy wyjechał do kąpiel z polecenia lekarzy, raz koszta podróży i leczenia zapłacili mu parafianie. Najmilszem dlań było pośpieszyć po pracy parafialnej do Sióstr, by je wypytać o potrzeby materjalne czy duchowe, cieszył się z niemi i dzielił ze swemi przykrościami. Zadowalał się nader skromnym posiłkiem, chodził w zniszczonej sutannie, o nowe suknie starały mu się Siostry same, bo on sam o tem ani nie myślał, ani pieniędzy na to nie miał.
23-go grudnia 1919 r. zachorował na zapalenie płuc; ratowały go Siostry, jak tylko mogły, a przytem przypuściły szturm do Serca Jezusa za przyczyną św. Józefa w intencji chorego. P. Bóg zarządził inaczej: dnia 1-go stycznia 1920 wieczorem oddał X. Gorazdowski swoją piękną duszę w ręce Stwórcy wśród modłów swoich córek duchownych. Zwłoki śp. zmarłego przeprowadził, otoczony licznym klerem, X. Biskup - Sufragan Dr Bolesław Twardowski z klasztoru Sióstr Józefitek do kościoła parafialnego św. Mikołaja w niedzielę wieczorem 4. stycznia. Dnia 5 stycznia sumę żałobną odprawił dziekan lwowski, kanonik X. Librewski, kazanie żałobne, bardzo jędrne i ciepłe, wygłosił X. Dr Antoni Ratuszny, katecheta gimnazjalny, ostatnie modły przy katafalku odśpiewał X. Biskup Twardowski, poczem zwłoki zasłużonego kapłana odprowadził na cmentarz łyczakowski X. dziekan Librewski w towarzystwie licznego kleru lwowskiego i Sióstr Józefitek, które pośpieszyły, by świeżo usypaną mogiłę swego zakonodawcy zrosić łzami szczerej żałoby i serdecznego żalu. Jest zwyczaj, że na grobach ludzi zasłużonych składa się wieńce metalowe, ludziom zasłużonym stawiają pomniki, ryją ich nazwiska złotem na tych pomnikach: pomnikiem trwalszym od spiżu niech będzie dla śp. Ź. Gorazdowskiego treść jego życia, ugruntowana na dewizie: Byłem okiem ślepemu, a nogą chromemu, byłem ojcem ubogich (Job 29,15.), wieńcem laurowym niech mu będą słowa samego Pana Jezusa: "Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią" (Mt 5,7.). Requiescat in pace!