Prawdzic /Z. Gorazdowski/: Z podróży missyjnej po Bukowinie. Po odprawieniu żałobnego nabożeństwa w Gurahumorze, odjechaliśmy żegnani ze łzami przez tamtejszych parafian na dwóch wózkach górskich na missyę do Jakobin, oddalonych ośm mil od Gurahumory. ( ) Znużeni cokolwiek podróżą, postanowiliśmy następnego dnia odpocząć. Odprawiwszy więc ciche msze św., zrobiliśmy wycieczkę na góry. W tem słyszymy z wyżyn harmonijny chór, śpiewający psalm: Laudate pueri Dominum głosami dziecięcymi, ale pięknie dobranymi. Gdybyśmy nie byli już uprzedzeni, że w Pojana Mikuli nawet i pastuszki śpiewają umiejętnie, bylibyśmy chyba myśleli, że nas wita w tem ustroniu chór anielski tem bardziej, że te malce gdzieś wysoko za górą się ukryli. Jest to nie mała zasługa miejscowego administratora, ks. Józefa Muszyńskiego, który od 4 lat pracując w tej parafii i obok właściwego pasterzowania ucząc ludu śpiewu, nadzwyczaj korzystnie wpływa na umoralnienie powierzonych swej opiece owieczek. Wróciwszy do domu, zastaliśmy ks. administratora, budującego ołtarz i ambonę na cmentarzu, gdyż kościółek drewniany jest zbyt mały, aby wszystkich parafian pomieścił. Pomogliśmy mu w tej pracy i wkrótce stanęła ambona i ołtarz, przystrojony w kwiaty i girlandy jodłowe. Skoro tylko zadzwoniono na nieszpory, począł się garnąć lud z obydwóch stron do kościółka, mianowicie z dołu Słowacy a z góry Niemcy. O. Eberhard przemówił na cmentarzu najprzód po niemiecku, a potem po polsku o pożytku missyi w ogólności, których to pożytków doświadczyli już niektórzy z nich na missyi w Gurahumorze, ale że nie wszyscy pomimo najlepszych chęci mogli w niej wziąść udział dla słoty, więc mogą sobie teraz tę stratę powetować, słuchając pilnie nauk przez te trzy dni. I przekonaliśmy się, że poczciwemu temu ludowi nie potrzeba było dwa razy powtarzać. Nazajutrz, chociaż to była sobota, przybrała cała parafia strój świąteczny, zaniechano wszelkich prac gospodarczych; młodzi i starzy, Słowacy i Niemcy pospieszyli do kościoła; słuchali od rana do wieczora nauk z natężoną uwagą i garnęli się do konfesjonałów.
Nauki te były na przemian polskie i niemieckie; podobnież podczas wotywy, sumy i nieszporów śpiewali na przemian Słowacy polskie, a Niemcy niemieckie pieśni. Chociaż biedny kościółek tutejszy nie posiada organów, nie dał się jednak uczuć ten brak, gdyż śpiewacy umieją wszystko odpowiadać po łacinie. Zgromadzenie ludu powiększyło się jeszcze więcej w niedzielę, gdyż oprócz miejscowych przybyło wiele osób z sąsiednich parafij: Gurahumory i Solki, i pracy w konfessyonale było bardzo wiele. Dość powiedzieć, że przez trzy dni wyspowiadało się około 650 osób. W tem żniwie bożym brało udział 10 kapłanów, między którymi jeden unita, ks. administrator Sowiakowski z Kaczyki.
Jeżeli całe to 3-dniowe nabożeństwo było dla nas uczestników prawdziwą ucztą duchową i radością napełniał nas widok tej żywej wiary i gorącej pobożności ludu, to jednak zakończenie Jego wyryło w duszy każdego z nas ślady nigdy nie zatarte. Takiej rzewnej pobożności, takiego pragnienia za słowem Bożym i przywiązania do kapłanów, takiej boleści rozstawania się z nimi, nigdzie nie widziałem, a podobno i nie zobaczę więcej.
Już przy ostatniej nauce pożegnalnej dało się słyszeć między ludem głośne łkanie, ale wkrótce ustało takowe, gdy ks. administrator wyszedł w processyi z Najśw. Sakramentem z kościoła, przy śpiewie hymnu ambrozyańskiego Te Deum laudamus. Okrążywszy kościół, udzielił celebrans przy Salvum fac ostatniego błogosławieństwa ludowi od ołtarza, na cmentarzu ustawionego, poczem zaintonował niemiecką pieśń: Dem Herzen Jesu singe i wszyscy udaliśmy się z powrotem do kościoła. Po schowaniu najśw. Hostyi zaintonował zaś po polsku Anioł Pański, poczem wszyscy księża odeszli do zakrystyi, powstał między ludem płacz i lament nie do opisania. Księża nie mogli wyjść z kościoła, natłoczonego ludem, musieli więc klęczeć przy ołtarzu przez cały Anioł Pański i brać serdeczny udział w płaczu. Coś podobnego trudno opisać, a jeszcze trudniej odczuć, trzeba być świadkiem i uczestnikiem takiej sceny, aby ją pojąć i zapamiętać na całe życie.
Gdyśmy wieczór zasiedli do wspólnego stołu, sprawili nam jeszcze śpiewacy na pożegnanie niespodziankę; założyli bowiem na górze, naprzeciw probostwa, kilkadziesiąt ogni, i przy takiej wspaniałej illuminacyi śpiewali na 4 głosy rozmaite pieśni religijne i świeckie. Nareszcie zeszli z góry na żądanie nasze, a gospodarz, który nas tak po staropolsku ugościł, nie zapomniał i o swoich śpiewakach.
Opuszczając Bukowinę, unosiłem ze sobą miłe wspomnienia doznanych rozkoszy, które, jak się spodziewam, długo jeszcze słodzić mi będą trudy i przykrości życia kapłańskiego i dodawać siły i ochoty do służenia wiernie i gorliwie temu panu, którego jarzmo tak słodkie a brzemię tak lekkie.